Archive for stycznia 2018

Witajcie Miśki!

Przeciętny student pewnie do późnych lat swojej edukacji wyższej tak naprawdę nie do końca zdaje sobie sprawę, że prowadzący jego zajęcia ludzie też niedawno mogli obronić tytuł magistra i nie są aż tak starsi od niego. Chyba, że ktoś się mocno interesował życiem naukowym, bo są takie ludźki ogarniające więcej od innych.

 Potem przychodzi moment, w którym człowiek decyduje się na kontynuowanie edukacji, idzie na doktorat i nagle ups! Trzeba prowadzić zajęcia ze studentami. Osobiście sama jeszcze nie miałam okazji prowadzić zajęć na doktoracie*, ale mając okazję obserwować i słuchać mojego chłopa doktoranta i jego kolegów (swoją drogą koledzy prowadzili zajęcia dla mnie jakieś 5 lat temu...), dostrzegam tyle rzeczy, których nie dostrzegałam na studiach. Albo rzeczy, które bym dostrzegła, ale mi się nie chciało.

 *za to prowadziłam laboratorium na Uniwersytecie w Lozannie, po trochu po francusku, po trochu angielsku - taka naprawdę głęboka woda jak na żółtodzioba. Na to też przyjdzie czas na tym blogu, bo tak się to różniło od tego, czego doświadczyłam studiując w Polsce, że żal nie wspomnieć.


Powyżywam się dzisiaj na tak kochanych przez studentów laboratoriach.
[Dla ludzi, którzy są jeszcze przed, albo nie mieli na studiach labów: przeważnie laboratoria prowadzone są co tydzień w danym semestrze, co tydzień też jest inne ćwiczenie, do którego trzeba się przygotować - przeczytać skrypt, nierzadko po prostu przysiąść nad literaturą, żeby wiedzieć, co się będzie robiło na ćwiczeniu. Na większość laboratoriów przed ćwiczeniem trzeba zdać wejściówkę, a niezdanie wejściówki wiąże się w najlepszym przypadku z jej poprawą. W najgorszym przypadku - pozbawieniem możliwości wykonywania ćwiczenia. Po kilku godzinach wykonywania eksperymentów w ramach ćwiczenia, na następne zajęcia trzeba oczywiście zrobić sprawozdanie, w którym przedstawia się metodologię, wyniki, wnioski. Oczywiście, jeżeli się nie wykona sprawozdania dobrze, to trzeba je poprawiać do skutku. ]


Och, pamiętam jak pierwszy raz miałam prowadzić zajęcia z potencjometrii (a chemii fizycznej nie cierpię i nie cierpiałam całe studia, więc ze mnie żaden ekspert był) i bałam się, że jakieś koksy będą mi zadawały pytania przekraczające moją wiedzę. Jak się później okazało, niepotrzebnie, ale tak to niestety jest jak biedny doktorant nie ma możliwości prowadzenia zajęć choćby z okolic swoich chemicznych zainteresowań...
A godziny same się nie wyrobią!


Co do wejściówek to pamiętam, że jakoś za nimi nie przepadałam, ale chyba się nie zdarzyło, że jakiejś nie zdałam, a przynajmniej nie pamiętam. Czego nigdy nie zapomnę to labów z chemii analitycznej na 2 roku. Hitem były tzw. eliminatki, które miały 3 krótkie zadania, 3 minuty na zrobienie i wywalenie z laboratoriów jak się nie zrobiło bodajże 2/3 zadań. Potem i tak byłaby normalna wejściówka, ale to eliminatka była tym Cerberem, z którym trzeba było się zmierzyć w drodze do Hadesu, jakim było ćwiczenie z chemii analitycznej, i to jej studenci bali się najbardziej. 
Jedyny moment na moich studiach, kiedy zostałam wywalona z laboratorium. Kopnęłam się w eliminatce i musiałam zdawać jeszcze raz na pracowni poprawkowej. Co więcej, z pracowni poprawkowej była wpisywana połowa punktów zdobytych na ćwiczeniu. 

Jaka ja byłam na siebie zła, bo każde inne ćwiczenie zaliczyłam i gdyby nie moja fajtłapowatość, miałabym 5 z całych zajęć, bo poprawkową wymaksiłam i wymaksiłabym i za pierwszym razem, gdybym miała włączony mózg :D

Piękne czasy...


Ostatnio przeglądałam stare papiery i zauważyłam parę moich starych sprawozdań, z których oczywiście było kilka do poprawy. I wtedy zdałam sobie sprawę, że...

Wspominałam, że kumple z pracowni mojego chłopaka mieli ze mną zajęcia kilka lat temu? Jak teraz patrzę na moje studencie wypociny, mając na uwadze rozmowy doktorantów na temat ich studentów z pracowni, aż głupio mi z nimi siedzieć, bo co oni mogli sobie o mnie pomyśleć te 5 lat temu? Zwłaszcza, że jestem dziwna czasami... Oj.

*facepalm*


I chyba na tym zakończę, bo im więcej o tym myślę, tym dziwniej się czuję...

Ciao!

Zapomiał Doktorant jak Studęciem był?

Przez: Anilina
19.01.2018
4 Komentarzy
Dzisiaj z racji tego, że Nowy Rok i te sprawy, zrobię sobie throwback do czasów, kiedy to jeszcze Studęciem byłam, a nasz lab był rzeczywiście w piwnicy. A dlatego, że na ten moment śniegu i mrozu nam zima poskąpiła (ja nie narzekam, to stwierdzenie faktu), to historia lodowa i mroźna. 

Pewnego dnia okazało się, że w zamrażalniku zrobiło się takie lodowisko i śniegowisko, że w końcu trzeba było coś z tym zrobić. Doszło do tego, że Szefuńcio miał rozmrażać korzystając z suszarki... 




Z tego co pamiętam, to Szefo doprecyzował, że wraca za jakieś 15-20 minut.


Co prawda nie pamiętam dokładnie, gdzie się Szefuńcio podziewał cały ten czas, niemniej tak z Szefem jest zawsze. Nie daj Borze Ciemny spotka kogoś na obiedzie - wtedy wiesz, że nie wróci szybko!

Fajne jest to, że przynajmniej jak jesteśmy w naszym obecnym miejscu, nie przypominam sobie, żeby potrzeba było rozmrażać zamrażalnik. A mamy całe dwa (bogactwo...). 

~*~

Jak Wam minęły Święta i Nowy Rok? Mi udało się nie już chorować na wyjazd z rodzinką na Wigilię, ale okazało się, że siostra jest chora. Bidulka musiała się męczyć całe Święta z katarem i wszystkim innym, i chcąc nie chcąc zaraziła mnie, a ja po Świętach umierałam, próbując się wykurować na Sylwestra. Nie znoszę takiej zimy, nie znoszę tej pogody, grrau!

BTW dostałam na Święta od siostry zestaw z piaskiem kinetycznym! Mam 1.5 kilo piachu, pół już zaniosłam do biura i zrobię ogródek zen w kartonie, jakby trzeba było odreagować :P

Do następnego!


Lodowce

Przez: Anilina
5.01.2018
0 Komentarzy

OBSERWUJĄ HIPCIA

- Copyright © LAB PIWNICA - Blogger Templates - Powered by Blogger - Designed by Johanes Djogan -