Witajcie Miśki!
Przeciętny student pewnie do późnych lat swojej edukacji wyższej tak naprawdę nie do końca zdaje sobie sprawę, że prowadzący jego zajęcia ludzie też niedawno mogli obronić tytuł magistra i nie są aż tak starsi od niego. Chyba, że ktoś się mocno interesował życiem naukowym, bo są takie ludźki ogarniające więcej od innych.
Potem przychodzi moment, w którym człowiek decyduje się na kontynuowanie edukacji, idzie na doktorat i nagle ups! Trzeba prowadzić zajęcia ze studentami. Osobiście sama jeszcze nie miałam okazji prowadzić zajęć na doktoracie*, ale mając okazję obserwować i słuchać mojego chłopa doktoranta i jego kolegów (swoją drogą koledzy prowadzili zajęcia dla mnie jakieś 5 lat temu...), dostrzegam tyle rzeczy, których nie dostrzegałam na studiach. Albo rzeczy, które bym dostrzegła, ale mi się nie chciało.
*za to prowadziłam laboratorium na Uniwersytecie w Lozannie, po trochu po francusku, po trochu angielsku - taka naprawdę głęboka woda jak na żółtodzioba. Na to też przyjdzie czas na tym blogu, bo tak się to różniło od tego, czego doświadczyłam studiując w Polsce, że żal nie wspomnieć.
Powyżywam się dzisiaj na tak kochanych przez studentów laboratoriach.
[Dla ludzi, którzy są jeszcze przed, albo nie mieli na studiach labów: przeważnie laboratoria prowadzone są co tydzień w danym semestrze, co tydzień też jest inne ćwiczenie, do którego trzeba się przygotować - przeczytać skrypt, nierzadko po prostu przysiąść nad literaturą, żeby wiedzieć, co się będzie robiło na ćwiczeniu. Na większość laboratoriów przed ćwiczeniem trzeba zdać wejściówkę, a niezdanie wejściówki wiąże się w najlepszym przypadku z jej poprawą. W najgorszym przypadku - pozbawieniem możliwości wykonywania ćwiczenia. Po kilku godzinach wykonywania eksperymentów w ramach ćwiczenia, na następne zajęcia trzeba oczywiście zrobić sprawozdanie, w którym przedstawia się metodologię, wyniki, wnioski. Oczywiście, jeżeli się nie wykona sprawozdania dobrze, to trzeba je poprawiać do skutku. ]
I chyba na tym zakończę, bo im więcej o tym myślę, tym dziwniej się czuję...
Ciao!
Ile prawdy XD Nie martw się, wyrobisz te 300 i będzie spokój :P A to co potrafi się na labach dziać, to dopiero będą tematy na komiksy :P
OdpowiedzUsuńNo tak, byle wyrobić i po krzyku :P
UsuńW następnych wpisach na pewno pojawią się opowieści z moimi studentami z Lozanny w roli głównej, bo parę się znajdzie. Nie wątpię, że na tym blogu historyjki z dydaktyki będą stałą częścią programu :'D
Miło widzieć, że po tylu latach wróciłaś na łono bloga :) Mam nadzieję, że to nie były tylko chwilowe wpisy i że dalej będzie Cię można poczytać. Z pozdrowieniami z lab-poddasza dla lab-piwnicy ;)
OdpowiedzUsuńmiło wspominam swoje laboratoria
OdpowiedzUsuń