Archive for sierpnia 2019

Witajcie moi koneserzy piwnicznych bazgrołów!

Dzisiaj w ramach oddechu po już ostatnich dla mnie zadaniach graficznych na nadchodzącą konferencję (tę o której mowa była w ostatnim poście, tę na którą jadę w tym samym czasie trochę zaniedbałam i na weekend zostało mi zrobienie posteru i prezentacji, ech.), odcinek bardziej luzacki~

Pamiętajcie - wraz ze zdobyciem tytułu człowiek magicznie nie staje się mądrzejszy czy poważniejszy. To powtarzam moim studentom, bo jak się miało do tej pory do czynienia tylko z prowadzącymi dostojnymi psorkami doktoramihabilitowanymiinżynieramiitepe to można mieć mylne pojęcie, że praca naukowa na uczelni to takie śmiertelnie poważne zajęcie.

Doktor czy profesor też człowiek i uwierzcie mi, są na tym świecie historie z szanowanymi psorami w roli głównej o jakich się śmiertelnikowi nie śniło. 
Sama przecież poznałam swojego Szefuńcia na konferencji, gdzie było niezłe picie i niezłe balety wieczorami. Może kiedyś o tym opowiem, bo sama historia miodna. Chcecie?

Codzienne życie w labciu zależy w dużej mierze od grupy, ale gdy współpracownicy się dobrze dogadują, atmosfera jest super i nierzadko dochodzi do heheszkowania i głupawek (które, jak zauważyłam, częściej zdarzają się pod koniec dnia, gdy co najwyżej trzeba pozmywać). 
Co więcej, zauważyłam, że niektórzy studenci są bardzo pozytywnie zaskoczeni takimi sytuacjami, co - jak już mówiłam - pewnie wynika z przekonania, że nauka jest "powasznym zajenciem".
O ile nie robimy czegoś niebezpiecznego - bez przesady, robienie nauki to nie praca w banku, gdzie trzeba trzymać fason przez 8h.
Dla mnie osobiście atmosfera w laboratorium jest tak samo ważna jak badania, które prowadzi grupa (a znając już mnie trochę i czytając moje stare wpisy wiecie już, że nie będę wypruwała sobie flaków dla dyplomu w miejscu, w którym nie czuję się dobrze).

Polecam do tych pasków tę nutkę. NIE OCENIAJCIE.
*wink wink*


Życzę Wam kochani superaśnych heheszków w laboratorium, bawcie się bezpiecznie!

A.

Głupawka!

Przez: Anilina
24.08.2019
2 Komentarzy
Szanuj orga swego, bo możesz mieć gorszego.

W związku z tym, że mało ostatnio siedzę w labie (ha.ha.), dałam się wciągnąć w działalność stowarzyszeniową. Poniekąd dlatego, że dwójka moich promotorów się bardzo aktywnie udziela w stowarzyszeniach, zostałam wciągnięta wręcz naturalnie - tym bardziej, że jestem osobą cholernie lubiącą się angażować w jakieś projekty nie do końca naukowe. 
Trochę dziwne, że lubię pracować z ludźmi, biorąc pod uwagę mój wręcz ostatnio chorobliwy introwertyzm (z którym dzielnie walczę).

Przypomniało mi się seminarium w mojej ex-jednostce, gdzie to jakiś gościu tłumaczył nam jako naukowcom jak zarządzać naszym czasem i ludźmi (jakkolwiek źle to nie brzmi). Mi się osobiście wydawało, że to jest raczej seminarium dla szefów grup małych i dużych, ale patrząc z perspektywy czasu, taka wiedza się przydaje na co dzień każdej osobie pracującej w grupie. Jedno zdanie mocno mnie i Szefuńciowi zapadło w pamięć, a brzmiało ono mniej więcej tak:

"Gdy pracujesz nad wykonaniem jakiegoś zadania z grupką osób, do daty rzeczywistego deadline'u dodaj jakieś 10 dni."

I tak sobie człowiek myśli, że przecież to nie jest jakieś odkrywcze, ale w związku z ostatnimi wydarzeniami związanymi z organizacją 2 konferencji w tym roku, dla mnie i Szefa to zdanie było jak meliska w trudnych chwilach.

Każdy ma własne rzeczy do zrobienia w normalnym życiu i (jeśli nie jest mną w tym czasie) pracę, i np. taką organizacją konferencji zajmuje się po godzinach, kiedy tylko może.
Co nie zmienia faktu, że osoby na końcu tego łańcucha pokarmowego, czyli np. ludźki od książki abstraktów i przygotowania materiałów konferencyjnych mają w tym najbardziej przekichane, bo muszą to zebrać, czasem od kilku osób (stąd bierze się te 10 dni obsuwy minimum), przeedytować w Wordzie i zadbać, żeby nic się nie rozwaliło po drodze, i przygotować do druku.
Jak bora kocham, nigdy nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to jest aż TAK wykańczające, dopóki sama nie musiałam tego robić.

Przygotowanie pliku, plik_ver1.docx, dodaj parę stron tu i tam, ale przyślemy na 100% w poniedziałek, dostaję materiały w kolejny piątek, plik_ver9.docx, są poprawki, plik_ver9poprawiony.docx, do akceptacji bo deadline się zbliża, plik_out.docx...
A nie, jednak są poprawki kolejne.
plik_out_poprawki1.docx...

I tak siedzę i klnę pod nosem, bo mi się wszystko rozwala przy najmniejszej zmianie w danej sekcji, telefon dzwoni, maile się wylewają ze skrzynki.
A najgorsze co zauważyłam - niektórzy ludzie nawet jak mają wzór pliku do abstraktu, gdzie wystarczy wkleić tekst z zachowaniem formatowania docelowego, to potrafią tak pięknie namotać, że edycja tego jest praktycznie niemożliwa, albo dają abstrakt za długi/za duże obrazki.
Osobiście nigdy starałam się takich numerów nie robić, ale ostatnio wręcz chorobliwie sprawdzam swoje abstrakty, żeby ktoś zajmujący się książeczką nie zapamiętał mojego nazwiska jako "ta, która mi zapewniła pół godziny ekstra roboty".


W ciągu ostatnich 3 miesięcy niejednokrotnie sobie powtarzałam, że nigdy w życiu nie dam się wciągnąć w organizację czegokolwiek.
I tak wiem, że się dam, bo siedzi we mnie taki ukryty masol, czuję to.


Niemniej, zawsze miałam OGROMNY szacunek do osób zajmujących się organizowaniem konferencji, konwentów, zjazdów, a teraz mam jeszcze większy. 
Dla wszystkich osób angażujących się w ten sposób, SZACUNEK LUDZI PIWNICY.

Ciao~
A.

[ogłoszenie parafialne
Wygląda na to, że CupSell nadal ma promocję na darmową dostawę przy płatności blikiem, więc jeżeli myśleliście ostatnio nad zakupem hipciowej koszulki albo hipciowego kubeczka, zapraszam na http://lab-piwnica.cupsell.pl/ 😉]

Zorganizowany organizator organizuje

Przez: Anilina
19.08.2019
0 Komentarzy
Witajcie kochani w kolejnym odcinku "Lab Rant".
Serio to super brzmi i jak tak dalej pójdzie to zmienię nazwę bloga...

Tym razem trochę ponarzekam na niezbyt pro-naukową sytuację, która mi ostatnio mocno działa na nerwy. Nie wiem, kto jest temu winien i tych winnych też nie będę szukała - sytuacja jest po prostu tak absurdalna, że aż śmieszna i nie mogłam nie umieścić jej na moim absurdalnym blogu.

Przenieśliśmy oficjalnie lab w marcu (jak może pamiętacie z mojego poprzedniego wpisu) do innej jednostki naukowej. Szefowi udało się dostać miejsce w katedrze, a w związku z tym dostaliśmy niewielki labuś z kilkoma krzesłami, zlewem, dygestorium i jakimiś bardzo starymi szafkami. Poza tym nie ma w tym pomieszczeniu mebli do zmieszczenia wszystkich rzeczy i odczynników, wentylacja też jest taka sobie, ale nie narzekaliśmy, bo i tak pokój jest wyremontowany (a gwarantuję Wam, że w tej samej jednostce są laboratoria, które pamiętają jeszcze czasy komuny, kiedy budynki były odbudowywane po wojnie). 

Meble - szafki na odczynniki, blaty do pracy, stanowisko na wagę analityczną czy łaźnie, albo wydzielone miejsca na butle ze sprężonym gazem - były nam obiecane w okolicach maja, więc stwierdziliśmy, że do tego czasu sobie popracujemy nad np. ogarnianiem zaległych publikacji, czy organizowaniem konferencji. Niestety z przyczyn różnych ten termin się przesuwał o pół miesiąca, miesiąc, dwa, i tak kilka razy.
Nawet w zeszłym tygodniu pani sprzątająca się zaśmiała jak usłyszała z którego jestem pokoju, bo jej Szef któregoś razu podekscytowany opowiadał, jakie to nowe meble będziemy mieli, i tyle czasu minęło a tu ni widu, ni słychu.

Nigdy nie umiałam sobie siebie wyobrazić w roli korpo-szczura, albo po prostu przy pracy siedzącej przy komputerze. Z tego też powodu nigdy nie lubiłam siedzieć na pupsku i np. czytać publikacji, choć to powinno być moim drugim najważniejszym zajęciem jako doktoranta i naukowca.

Co dopiero być ZMUSZONYM przez zaistniałą sytuację do siedzenia i pracy na komputerze. Przez półtora miesiąca jeszcze było OK, ale mnie powoli szlag jasny trafia, bo człowiek ma pomysły i chce zrobić coś w laboratorium.
Oczywiście zdarza się, że człowiek narzeka, bo praca w laboratorium potrafi też być nieźle wykańczająca i daje w kość mocno, aż człowiek ma ochotę rzucić schlenkiem o ścianę. Bywa.

Ale po 5 miesiącach, gdy się ma nadzieję na stanięcie przy wyciągu i sprawdzenie swoich pomysłów, ba - nawet dorobienie jakiegoś głupiego wyniku do właśnie pisanej publikacji, poziom frustracji osiąga już maksimum. Weźmy jeszcze pod uwagę, że chcę skończyć te piekielne studia doktoranckie w terminie i żeby to osiągnąć MUSZĘ mieć wyniki i ta nauka sama się nie zrobi.

W każdym razie światełko już jest, jeszcze poczekamy 2 tygodnie i przynajmniej meble będą.



Pewnego dnia, siedząc z Szefuńciem w naszym zawalonym pudłami pokoiku mieliśmy doła jak stodoła.



"I pewnie karmił bym te kurczaki galem, a co!"

No cóż, byłaby to pierwsza ferma, w której kurczaki chodziłyby na galowo.


Do następnego!
A.

Meblokryzys

Przez: Anilina
12.08.2019
0 Komentarzy

OBSERWUJĄ HIPCIA

- Copyright © LAB PIWNICA - Blogger Templates - Powered by Blogger - Designed by Johanes Djogan -