Witajcie kochani,
Dzisiaj będzie historia, która tak naprawdę ciągnie się za mną od stycznia tego roku - od momentu, w którym Szef zdecydował się zmienić jednostkę. Wiązało się to z przeprowadzką całego laboratorium (noszenia było niesamowicie dużo), jak i przeniesieniem mojego kochanego grantu Preludium, który dostałam jakiś rok wcześniej.
Nad przenosinami laboratorium pracowały 3 osoby, bo tylko tyle na ten moment liczy nasza grupa. Czasami zostawałam tylko ja i Szef. Do tej pory nie wiem, jak to się nam udało, ale można jednak zwalić to na fakt posiadania przez Szefa jego własnego hipomobilu, który cholernie ułatwił nam robotę.
Gorzej się miało z moim grantem, na co w tym poście bym ponarzekała. Chciałam pierwotnie, żeby grant był przeniesiony z dniem 1 marca, no ale niestety - tu jeden raport, tam drugi, tu ktoś mi przygotuje pismo takie, śmakie i owakie... No i zeszło do kwietnia.
W międzyczasie musiałam przestać kupować odczynniki czy płacić za analizy, moje wynagrodzenie jako kiero grantu też jest zawieszone od marca.
Swoją drogą w Polszy jak jesteś doktorantem to nawet mając swój grant i podpisując się jako jego kierownik, nie jesteś traktowany jako kierownik grantu przez wszystkich wokół, a na pewno nie przez administrację na uczelni...
W kwietniu przyszła wiekopomna chwila, papiery wszystkie przygotowane, teraz trzeba będzie zebrać podpisy wszystkich świętych. Teoretycznie ja jestem "tylko" kierownikiem grantu, nie powinnam się czymś takim zajmować, bo to jest już sprawa administracyjna (a przynajmniej na tak osławionym "Zachodzie" tak to wygląda). Ja się mimo wszystko uparłam, bo mi strasznie zależało na czasie, dlatego też zdecydowałam się dostarczać dokumenty do zainteresowanych instytucji, zamiast zdawać się na pocztę czy kuriera.