Posted by : Anilina
12.08.2019
Witajcie kochani w kolejnym odcinku "Lab Rant".
Serio to super brzmi i jak tak dalej pójdzie to zmienię nazwę bloga...
Tym razem trochę ponarzekam na niezbyt pro-naukową sytuację, która mi ostatnio mocno działa na nerwy. Nie wiem, kto jest temu winien i tych winnych też nie będę szukała - sytuacja jest po prostu tak absurdalna, że aż śmieszna i nie mogłam nie umieścić jej na moim absurdalnym blogu.
Przenieśliśmy oficjalnie lab w marcu (jak może pamiętacie z mojego poprzedniego wpisu) do innej jednostki naukowej. Szefowi udało się dostać miejsce w katedrze, a w związku z tym dostaliśmy niewielki labuś z kilkoma krzesłami, zlewem, dygestorium i jakimiś bardzo starymi szafkami. Poza tym nie ma w tym pomieszczeniu mebli do zmieszczenia wszystkich rzeczy i odczynników, wentylacja też jest taka sobie, ale nie narzekaliśmy, bo i tak pokój jest wyremontowany (a gwarantuję Wam, że w tej samej jednostce są laboratoria, które pamiętają jeszcze czasy komuny, kiedy budynki były odbudowywane po wojnie).
Meble - szafki na odczynniki, blaty do pracy, stanowisko na wagę analityczną czy łaźnie, albo wydzielone miejsca na butle ze sprężonym gazem - były nam obiecane w okolicach maja, więc stwierdziliśmy, że do tego czasu sobie popracujemy nad np. ogarnianiem zaległych publikacji, czy organizowaniem konferencji. Niestety z przyczyn różnych ten termin się przesuwał o pół miesiąca, miesiąc, dwa, i tak kilka razy.
Nawet w zeszłym tygodniu pani sprzątająca się zaśmiała jak usłyszała z którego jestem pokoju, bo jej Szef któregoś razu podekscytowany opowiadał, jakie to nowe meble będziemy mieli, i tyle czasu minęło a tu ni widu, ni słychu.
Nigdy nie umiałam sobie siebie wyobrazić w roli korpo-szczura, albo po prostu przy pracy siedzącej przy komputerze. Z tego też powodu nigdy nie lubiłam siedzieć na pupsku i np. czytać publikacji, choć to powinno być moim drugim najważniejszym zajęciem jako doktoranta i naukowca.
Co dopiero być ZMUSZONYM przez zaistniałą sytuację do siedzenia i pracy na komputerze. Przez półtora miesiąca jeszcze było OK, ale mnie powoli szlag jasny trafia, bo człowiek ma pomysły i chce zrobić coś w laboratorium.
Oczywiście zdarza się, że człowiek narzeka, bo praca w laboratorium potrafi też być nieźle wykańczająca i daje w kość mocno, aż człowiek ma ochotę rzucić schlenkiem o ścianę. Bywa.
Ale po 5 miesiącach, gdy się ma nadzieję na stanięcie przy wyciągu i sprawdzenie swoich pomysłów, ba - nawet dorobienie jakiegoś głupiego wyniku do właśnie pisanej publikacji, poziom frustracji osiąga już maksimum. Weźmy jeszcze pod uwagę, że chcę skończyć te piekielne studia doktoranckie w terminie i żeby to osiągnąć MUSZĘ mieć wyniki i ta nauka sama się nie zrobi.
W każdym razie światełko już jest, jeszcze poczekamy 2 tygodnie i przynajmniej meble będą.
Pewnego dnia, siedząc z Szefuńciem w naszym zawalonym pudłami pokoiku mieliśmy doła jak stodoła.
"I pewnie karmił bym te kurczaki galem, a co!"
No cóż, byłaby to pierwsza ferma, w której kurczaki chodziłyby na galowo.
Do następnego!
A.